czwartek, 22 kwietnia 2010

Żeby nie było...

że się obijam - jeśli na runkeeperze nie pojawiają się nowe wpisy to tylko dlatego, że nie chce mi się latać z iphonem (doczytałam gdzieś dodatkowo, że może mu nie służyć nadmierna wilgotność, a ta pojawia się nieuchronnie, pomijając fakt, że ciężko mi go gdzieś upchać - nie zainwestowałam na razie w nic poza skarpetkami i butami i biegam w ciuszkach bez tych sprytnych kieszonek) - ale nie znaczy to, że nic się nie dzieje - ostatnio po prostu rutyna jest tak nuuuudna, że szkoda czasu na wklepywanie za każdym razem - wtorek, środa, piątek i sobota - 5 km (z domu na stadion, pięć kółeczek i spowrotem), niedziela - 11-12 km. Z małymi odstępstwami, ale tak to mniej więcej wygląda. Niedzielne bieganie jest trochę nudne, ale czasem uda mi się kogoś przykukać, szczęśliwie też pogoda sprzyja i na stadionie zwykle ktoś jest - ostatnio wręcz tłum, łącznie ze mną dziewięć osób! Nie doceniałam wcześniej, co mam, a jednak taki stadion w promieniu 1,5 km to skarb! Dodatkowo na naszym odbywa się aktywne życie piłkarskie, dzięki czemu jest czysto, trawka przystrzyżona, po torze czasem i walec przejedzie. Dodatkowo (z czego ostatnio skwapliwie skorzystałam, bo był mecz i na stadion nie można było wejść) na około jest ładny kawałek terenu ze ścieżkami, kawałkiem asfaltu i pięknym zapachem wiosny gratis. Trzeba tylko bardziej patrzeć pod nogi, ale dzięki urozmaiceniu czas płynie szybciej, a Matyldzia dostała ode mnie bukiecik mleczy - stoją teraz na oknie i cieszą oczy wiosennymi barwami, bo za oknem to wiosna na pewno nie jest - dzisiaj walił grad i śnieg. Dziesięć pieczeni przy jednym ogniu i jak na razie udaje się to jakoś łączyć, a ja dzięki bieganiu nie mam ochoty umordować potomstwa i małżonka - a wręcz przeciwnie, i oby tak dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz