poniedziałek, 31 maja 2010

Komarzyska

W zeszłym roku w wakacje dzielnie weszliśmy z dzieciakami w wakacje do podwarszawskiego lasu - i uciekaliśmy czym prędzej, bo opadła nas bura, brzęcząca chmura owadów. Komarów było po prostu zatrzęsienie. W tym roku ja sama więcej jestem na dworze - przez bieganie. Pierwsze bestie już widziałam, tłuściutkie i gotowe na nowy sezon. Naokoło stadionu jest świetna pętla - z kawałkiem asfaltu, krótkim odcinkiem chodnika i dłuuuugim odcinkiem ścieżki ziemno-trawiastej. Do tego drzewa (miły cień), świeży zapach skoszonej trawy, brak psów i ich odchodów, miło i czysto (chyba, że jest mecz i "kibice" się szwendają z puszkami w poszukiwaniu ubikacji w krzakach). Nieco ponad pół kilometra miłych okoliczności przyrody.
Widzę, że pojawiają się na rynku kolejne produkty odstraszające komary - co mnie cieszy to fakt, że sporo jest nowości opartych na naturalnych olejkach eterycznych - które dla naszego nosa są przyjemne, a komarzycha ich nie cierpią. Takie naturalne repelenty ma w ofercie na przykład mosbito - w zeszłym roku z powodzeniem używaliśmy plasterków, o czym pisałam na blogu, w tym roku pojawiły się silikonowe opaski - fajne i kolorowe, moja mała modnisia z chęcią założy. Działają przez pięć dni,. rozsiewając przyjemny aromat trawy cytrynowej. Zaplastrujemy się, zaopaskujemy i w las!

środa, 26 maja 2010

Kulki

Czytamy dzielnie kolejne części Mikołajka, w Dzień Dziecka nasza kolekcja powiększy się o tom "Wakacje Mikołajka" oraz "Nowe przygody Mikołajka" tom 2. Mikołajek czesto gra w kolegami w kulki - frapowało mnie to, czy to takie szklane kulki z kolorową jakby wstążeczką w środku - jak pamiętam, z dzieciństwa - ktoś w szkole był szczęśliwym posiadaczem cioci w hameryce i takowe kulki przysłała - miały wartość kolekcjonerską i służyły wymienianiu się i oglądaniu. A tu proszę - jest jakiś cel tych kulek, mianowicie jak doczytałam na wikipedii - oprócz tego, że z racji wyglądu i tradycji rzeczywiście mogą mieć wartość kolekcjonerską, to służą do grania. Temat podrążyłam, przy okazji okazało się, że na allegro można zakupić ciekawą zabawkę do użycia z kulkami właśnie - tory z kręciołkami, pochylniami i rodzajem windy - buduje się tor i potem podziwia kulki zjeżdżające po nim. Moja wyobraźnia zapaliła się i Maksio prawdopodobnie taki tor dostanie w prezencie urodzinowym - tata będzie mógł się wykazać umiejętnościami technicznymi i przekazać je maluchom, oni będą mieli radość z puszczania kulek - a dodatkowo planuję dokupić tubę kulek zapasowych - i nimi właśnie spróbujemy grać na podwórku w gry opisane pod linkami z wikipedii. Kulki przegrały z telewizją i grami video, ale może czeka je reaktywacja - w końcu trend powrotu do natury trzyma się mocno i na różnych polach naszej egzystencji. Ja w każdym razie zamierzam się dobrze bawić!

wtorek, 25 maja 2010

Dzień Mamy

W tym roku jak co roku w przedszkolu dzieci przygotowują się do uroczystości - będą deklamacje i piosenki. Matylda sama zgłosiła się do móienia wierszyka, który opanowała na pamięć jeszcze zanim dostała swoją rolę napisaną na karteczce do nauki w domu. Wczoraj powiedziała zaś do mnie - Mamo, zobaczysz, będę tak głośno śpiewać, że będziesz wzruszona! Wzruszona jestem niezmiernie i jest mi przemiło, kiedy moja mała dzielna czterolatka rzuca mi się na szyję i mówi że jestem najukochańszą z mamuś.
Maksio na dzień Mamy również zgotował mi niespodziankę i dzisiaj został sam w przedszkolu - całe półtorej godziny samodzielnie, dobrze się bawił i na mój widok ucieszył się umiarkowanie. Ma świetną panią, dzieci bardzo ją lubią, ciekawie prowadzi zajęcia, potrafi być konsekwentna, ma fajne podejście do maluszków.
MAma siebie także dzisiaj trochę zaskoczyła - udało mi się zwlec rano i z uśmiechem na ustach wybiec jeszcze przed 7 rano z domu. Nie wystraszyła mnie majestatyczna, stalowoszara chmura - szczęśliwie nic nie spadło, a warunki były super, lubię patrzeć, jak wszystko rano budzi się ze snu, a z piekarni wydobywa się przecudowny zapach świeżego pieczywa. Srednioszybkie 5 kilometrów tym razem z metronomem - ciekawe doświadczenie, nie rozprasza, a delikatnie ogranicza zapędy - może dzięki temu znów wrócę do biegania bez bólu, bo się trochę zagalopowałam ostatnio i nogi się zbuntowały. Power i optymizm został ze mną.

czwartek, 20 maja 2010

Etykietki

Zachęcałam już na łamach bloga do czytania etykiet, z których, czasem z małą pomocą dr google'a - można doweidzieć się, co dokładnie trafia do naszych żołądków. Dzisiaj przeczytałam w moim ulubionym źródle wiedzy wszelakiej mrożącą krew w konsumenckich żyłach historię pani, któa dzielnie piła odchudzające koktajle z tesco (kiedyś u nas popularny był slim-fast bodajże, to coś w tym stylu) i nie chudła. Okazało się, że porcje zawierały o 50% kalorii więcej, niż deklarowane na etykiecie wartości. Pani nabrała podejrzeń, bo shake nie dość, że najbardziej jej smakował, to w dodatku w porównaniu z podobnymi produktami kalorii według informacji na opakowaniu produktu tesco było mniej. Z pomocą zdesperowanej klientce przyszedł program "Watchdog" (telewizji BBC, która najwyraźniej ma misję "a nie Dody rozwodu transmisję" jak o rodzimym medium ironizuje Pablopavo) - przedstawiciel tesco przeprosił i zaproponował rekompensatę w postaci dziesięciofuntowego kuponu.
Co mnie martwi to pytanie, wierzchołkiem jak dużej góry lodowej jest taka sobie historyjka jak ta powyższa. Na naszym rynku testy konsumenckie przeprowadza na razie chyba tylko Świat Konsumenta - ale nie testują wszystkiego, to tylko wycinek rynku. UOKiK zajmuje się tyloma innymi sprawami, że to zapewne im umknie, o ile w ogóle się tym zajmują.
Na ile można ufać etykiecie?
Cała historia: http://www.dailymail.co.uk/news/article-1279728/Tesco-slammed-selling-diet-shake-twice-calories-label-stated.html

wtorek, 18 maja 2010

Wody brak

Od wczoraj wieczór nie mamy wody i przerwa potrwa jeszcze dłuższą chwilę. Przy tej okazji można sobie zdać sprawę, jak dużym luksusem jest posiadanie wody w kranie, na co dzień zupełnie nie zwraca się na to uwagi, a jak zabraknie to dramat. Karteczki z ogłoszeniem wisiały wcześniej, więc wczoraj nastawiłam jeszcze ostatni raz zmywarkę i pralkę - będą miały teraz dwudniową przerwę. Matylda dzisiaj sprawdzała brak wody w kranie i podziwiała kolor wody w wannie (napuściliśmy wczoraj do pełna, do kompletu do wiaderka, miski i dużego garnka) a także zastanawiała się, gdzie się wykąpiemy. Kąpiel w misce zabrzmiała jej mało przekonująco - ciekawe, czy też będzie chciała w zimnej, bo do swojej kąpieli uparcie dolewa zimnej wody i twierdzi, że taka najfajniejsza. Chlapią się tą lodowatą z Maksiem i jest ubaw po pachy, dla nas mniejszy, bo ktoś musi posprzątać. W przedszkolu od samego progu Matylda wymieniała się niusem z koleżankami też mają burą wodę w wannie i sucho w kranach. W domu tradycyjnie mamy spory zapas wody do picia w butelkach, ponadto działa oligocenka więc z tym nie ma problemu, umyć się jakoś też damy radę, mokre chusteczki pomogą. Jednak wyfdarzenie jest na tyle rzadkie i na tyle upierdliwe, że mojej myśli dzisiaj koło tego braku wody krążą. MAm nadzieję, że po bieganiu dam rade się doszorować w misce, najwyżej się wproszę do kąpieli po rodzinie w innych dzielnicach. Basen zamknięty, fryzjer też, temat jest na ustach wszystkich. A tylu obywateli tego padołu łez nie ma dostępu do czystej wody pitnej - nie przez dwa dni, ale zawsze - jakiś czas temu widziałam plakaty akcji budowania studni w Sudanie. Przysłowie na dziś - bardziej doceniać co się ma, bo stracić można raz-i-dwa.

czwartek, 13 maja 2010

Rowerek

W zeszłą sobotę wybraliśmy się na poszukiwanie pierwszego prawdziwego rowerka dla naszej córy - miała obiecany, bo trójkołowiec już za kusy, hulajnoga to jednak co innego, a akurat przymierzyła się do rowerka koleżanki i bardzo jej się spodobało, więc postanowiliśmy ją uszczęśliwić.
Szukaliśmy pojazdu szesnasto calowego - bo Matylka przekroczyła już 100 cm wzrostu i tak wynikało z kalkulacji, że przy maksymalnie opuszczonym siodełku (i kółkach po bokach) będzie dobry w tym roku, a w przyszłym podniesiemy siodełko i może skusi się na jazdę bez asekuracji - i jak na razie wygląda na to, że będzie skłonna, idzie jej świetnie, praktycznie wsiadła na rower i pojechała.
Wracając do kwestii zakupów - objechaliśmy łącznie cztery sklepy (Al. Jerozolimskie, Dźwigowa, Powstańców Śląskich, Lazurowa) i w każdym był do wyboru jeden - słownie jeden rowerek. W ostatnim również, ale moją uwagę przykuł lekko obity egzemplarz w kolorze unisex - czarno-czerwonym. Okazało się, ze to rowerek oddany do sklepu w komis. Cena była bardzo przystępna - porównywalna z allegro, a można było się przymierzyć, dostaliśmy też dzwonek, koszyk i rok gwarancji. Matylda była bardzo zadowolona z zakupów, idąc spać powiedziała - jestem dumna z mojego roweru! - co nas ucieszyło niezmiernie. Rano budzi się i pierwszym pomysłem jest - mama zbieramy się, chcę na rower! To było dobrze wydane dwieście złotych!

Z samego rana...

Wczoraj zwlokłam się ku swojemu własnemu zdumieniu o siódmej rano, wyjrzałam za okno i to co zobaczyłam skłoniło mnie do założenia nowej kreacji z decathlonu (w prezencie od kochanego męża wspierającego moje wysiłki sportowe dostałam cienkie spodnie na lato, białą koszulkę, cieplutką bluzę - wszystko ze sprytnymi kieszonkami) i wybiegnięcia z domu - na półprzytomnie, bo bez yerbamate. Rano jest prześlicznie, na okolicznym stadionie można spotkać o wiele więcej osób biegających niż popołudniu, ptaszki śpiewają, powietrze jest czyste i rześkie - jedynie kwestia zwleczenia się z wyraka jest dla mnie problematyczna, ale może teraz jak pierwsze koty za płoty to będzie łatwiej. Potem była pozytywna energia na cały dzień i nawet fikołki i wybryki mojej kochanej dwójki nie zdołały mnie wyprowadzić z równowagi.
Matyla ma nawrót zazdrości o brata, udaje małą dzidzię, w przedszkolu się zsikała - już się martwiłam, że to jakiś problem somatyczny, ale wygląda na to, że po prostu przechodzi trudny okres. Wścieka się, wrzeszczy na wszystkich aż zachrypła wczoraj. Rzuca przedmiotami. Dzika furia po prostu. Znudziła jej się ciepła posadka grzecznej i kochanej córeczki i postanowiła trochę podkręcić śrubkę. Do tego dokłada się Maksio, który strasznie mnie znowu okupuje, nie daje wyjść do drugiej sali w przedszkolu itp. Matylda o tym wie i przedwczoraj musiałam ją odebrać wcześniej - pani zadzwoniła, że Matylda płacze za mną, a prosiłam że w razie takiej sytuacji proszę o telefon. Ale potem w domu tak się nudziła, że dzisiaj zarzekała się, że mam przyjść po szesnastej, czyli po podwieczorku. Zobaczymy.
Wiem, że i tak to minie, więc za bardzo staram się w nerwy nie wkręcać, chociaż momentami ciężko to idzie.

Ćwiczeniowa mania

W dzień taki jak dzisiaj na myśl o wyjściu na ten zimny deszcz jakoś leń mnie ogarnia, całe szczęście mam dzisiaj wolne od biegania, jedynie towarzystwo do przedszkola odstawić, ale to się nie liczy - bo blisko i autem.
Czytałam dzisiaj o tym, jak Naomi Campbell zachwyca się dietą polegającą na piciu mieszanki wody, syropu klonowego, soku z cytryny i pieprzu cayenne. Dieta jest głodowa, 600 kcal na dobę. Jednak nie o tym - zachwalała przy okazji ćwiczenia ze skakanką. Popatrzyłam sobie troszkę w temat, o skakance już wcześniejczytałam jako o ćwiczeniu na wzmocnienie mięśni śródstopia, o co walczę biegając w vibramach fivefingers. Joga na razie mi się znudziła (brak motywacji w postaci łupiących pleców!) i chętnie bym coś lżejszego dołożyła do biegania - właśnie chętnie do wykonywania w pomieszczeniu. Skakanka wygląda mi na mało kontuzjogenną a sam przedmiot można położyć na biurku jako wyrzut sumienia i powinno zadziałać. Jak byłam mała lubiłam skakankę, grę w gumę i skakanie przez sznur, kręcony przez dwie osoby. Może czas odświeżyć sobie to i owo, może córa zechce ze mną poskakać.