poniedziałek, 30 listopada 2009

Maki mniam mniam

Wczorajsze sushi udało się bajecznie, w towarzystwie Akashi (warzonego jak się okazało po lekturze mikroskopijnego napisu u naszych południowych sąsiadów) zniknęło w tempie tak astronomicznym, że nie zdążyłam nic pstryknąć. Cztery wielkie talerze zostały wchłonięte przez cztery osoby z malutką pomocą najmłodszych - Matylda "tego zielonego" to nie bardzo, ale już ryżyk z sosem sojowym i okrasą w postaci zielonego ogóreczka i awokado czy kawałka rybki był mniam. Maks nie był tym razem aż tak wybredny jak to on potrafi i skupił się na pochłanianiu razem z nami, na podłodze i ubraniu wylądowało na prawdę niewiele - dzielny chłopak całkiem się już cywilizowanie przy stole potrafi zachować.
Dla spróbowania ugotowałam i skroiłam do zawijasków jajko na twardo - całkiem dobrze się komponowało z resztą, zwłaszcza z rybą. Goście donieśli imbir marynowany, bo mój poprzedni zakup był taki sobie, nie spojrzałam - o zgrozo - na listę składników, a potem okazało się, że pół tablicy Mendelejewa z etykiety niestety robi różnicę - te wszystkie dodatki sprawiły, że imbir miał nieprzyjemnie słodko-chemiczno-oblepiający język posmak. Nauczka na przyszłość - kto czyta, nie błądzi (albo przynajmniej mniej, bo czasem przecież etykieta nie do końca szczerze pokrywa się z zawartością). Podobnie z wasabi - wyrób tubkowy pasi mi zdecydowanie mniej niż proszek wymieszany z wodą i doprawiony do smaku. Że już o kolorze nie wspomnę, bo to mniejszy problem.
Goście dzielnie zawijali, wszyscy podjęli rzucone wyzwanie, poczuliśmy się spełnieni kulinarnie i towarzysko - dyskusja toczyła się wartko. Z pewnością będą powtórki.

BBC - Bardzo Bardzo Ciekawe

Dawno dawno temu zaczęliśmy wspomagać naukę angielskiego słuchaniem ulubionej stacji radiowej naszego wspólnie ukochanego Jeremy'ego Clarksona. Radio 2 - bo o nim mowa - to sporo ciekawej gadaniny i mix muzyczny gatunków gdzieś ze środka popu i rocka, w sam raz do słuchania przy okazji wykonywania innych, średnio absorbujących czynności. Początki były ciężkie, rozumiałam (mimo wcześniejszego przeświadczenia o całkiem niezłej znajomości angielskiego) co któreś słowo, reszta była zlepkiem potoczystym acz mało dla mnie zrozumiałym. Po pewnym czasie słuchanie stało się bardziej wciągające, słowa z potoku niezrozumiałych zbitków stały się bardziej klarowne i zaczęłam słuchać bardziej dla treści nawet, niż samego treningu językowego. Radio 2 jest instytucją niezwykle żywą, słuchacze aktywnie biorą udział w audycjach - ślą maile, smsy, wreszcie - dzwonią i w efekcie bardzo przyjemnie się tego słucha.
Dla zainteresowanych: www.bbc.co.uk/radio2/.
Szybko okazało się, że nauka idzie jeszcze szybciej, gdy do dźwięku dodamy obraz. I tak staliśmy się uzależnieni od dokumentów brytyjskiej stacji. Strona www.bbc.co.uk/iplayer/ daje niejakie pojęcie, czego można się spodziewać, poszczególnych tytułów można szukać między innymi na google video i youtube.
Poza czystą rozrywką (Top Gear, genialne czasem stand-upy) warto obejrzeć dokumenty traktujące o praktycznie każdym aspekcie życia jednostki i społeczeństwa (świetny Louis Theroux). Nie raz popadłam w zachwyt, jak skromnymi środkami ale staranną formą i bogatą treścią można tłumaczyć bardzo skomplikowane zagadnienia tak, że stają się ciekawe, wciągające i zrozumiałe dla szarego zjadacza chleba.

sobota, 28 listopada 2009

Sushi zwijamy i się zajadamy

Pewnego pięknegfo dnia zamówiliśmy sobie na spróbowanie sushi - skuszeni ochami i achami znajomych, starych wyjadaczy tej egzotycznej wówczas dla nas potrawy. Aby wprowadzić się w odpowiednie klimaty poczytałam trochę soczyste opowieści Bartka Pogody, obejrzałam zdjęcia z drugiego końca świata, dowiedziałam się conieco o Kraju Kwitnącej Wiśni - jak się okazało Japonia jest niezwykle egzotyczna, ma się wrażenie pobytu na innej planecie. Może kiedyś uda mi się przekonać o tym osobiście, jest to zabukowane na liście marzeniowej, a tymczasem korzystam z przywileju mieszkania w wielkim mieście, a co za tym idzie - możliwości spróbowania nowych smaków.

Sushi szczęśliwie pochodziło z bardzo przyzwoitej sieciówki SensiSushi - smak pierwszych eksperymentó zachęcił mnie do prób dalszych, łącznie z samodzielnym zwijaniem dwa tygodnie temu. Jutro zamierzam powtórzyć wyczyn w związku z wizytą gości, mam nadzieję, że trochę pomogą, bo cała rzecz (o ile nie zależy nam na zachowaniu wszystkich reguł) jest niezbyt skomplikowana, za to czasochłonna - w sam raz, by zasiąść razem przy stole.

Składniki potrzebne do szaleństwa kulinarnego można kupić w każdym większym sklepie, widać, że rzecz zrobiła się modna i popularna.

Bardzo pasuje mi połączenie smaków, po pierwsze ukochany słono-słodki, podkreślony kwaśno-słodkim (ocet ryżowy i cukier), do tego połączenie konsystencji - miękki ryż, lekko gumowaty wodorost nori, chrupki środek z ogórkiem. Odrobina pikantnego wasabi, sos sojowy albo nawet teriyaki - i jestem w niebie. Po kilku próbach opanowane zostały nawet uciekające pałeczki.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem - obiecuję dokumentację foto.
A dla dzieci przewidziałam kulki z ryżu z dodatkami - wodorosty ich na razie nie kręcą.

sobota, 21 listopada 2009

Woda zdrowia doda

Natknęłam się całkiem przypadkiem na ciekawą stronę i ciekawą osobę – irańskiego lekarza, doktora Fereydoona Batmanghelidj, który uczył się i praktykował w Wielkiej Brytanii, Iranie a potem USA, był jednym z ostatnich uczniów noblisty Aleksandra Fleminga – wynalazcy penicyliny. W Iranie trafił do więzienia jako więzień polityczny i tam – całkiem przypadkiem – odkrył, że woda może być lekiem. Pozbawiony dostępu do leków pomagał współwięźniom cierpiącym z powodu wrzodów (o podłożu głównie stresowym) – z zaskakująco dobrymi efektami. Później, kiedy już opuścił więzienie – prowadził dalsze badania, kleił w całość informacje porozrzucane po publikacjach naukowych. Zależności, które odkrył, można podsumować - nie jesteś tylko tym, co jesz, ale tym, co (i ile) pijesz.

Człowiek składa się w dużej mierze z wody – płuca aż w 90%, nawet kości - w 25%. Chroniczne odwodnienie przyczynia się do powstawania takich schorzeń jak: astma, artretyzm, nadciśnienie, angina, cukrzyca, lupus, stwardnienie rozsiane (na stronie podaje szczegółowe wyjaśnienia, jakie mechanizmy zachodzą w nawet lekko odwodnionym organizmie i jak niedostatek wody przyczynia się do powyższych schorzeń). „Nie jesteś chory – tylko spragniony. Nie lecz pragnienia lekami”. Prosta przyczyna – więc i proste leczenie. Zwiększ ilość wypijanej wody – różnica może być zaskakująca. Ile pić? W zależności od wagi, dla 70 kg będzie to ok. 2,3 litra czystej wody (ok. 0,033 l na każdy kilogram masy ciała ). Czyli nic specjalnie odkrywczego, ogólnie znany fakt, że człowiek powinien spożywać około 2 litrów wody dziennie. A jednak - jak przyjrzałam się, ile mi dziennie wychodzi H2O – to niestety nie było tyle, ile trzeba, a dodatkowo yerba w sumie zawiera jakąś tam formę kofeiny i działa nieco diuretycznie. Teraz bardziej się pilnuję a dodatkowo piję zdrowie Maksia, który też swoje codziennie odsysa, więc popyt jest, podaż trzeba zapewnić.
Więcej na: http://www.watercure.com

piątek, 13 listopada 2009

Jesienne smuteczki

Brak słońca daje mi się już porządnie we znaki, a do wiosny jeszcze tak daleeeko… Ciężko się zabrać za robotę, a spaceru się odechciewa czasem już po pół godziny – albo kapie na nos, albo zimno niemiłosiernie. Ale jak się ciepło opatulić i parasol w łapki – nie jest źle. Matylda nawet śmiga na hulajnodze, niezrażona warunkami atmosferycznymi. Czasem nie mam pomysłu, jak ich ubrać – za chłodno źle, za ciepło – jeszcze gorzej. A wskazania termometru bywają złudne. Jednak wizyta na www.meteo.waw.pl i rzucenie okiem na temperaturę odczuwalną i wilgotność zwykle rozwiewają wątpliwości. Czasem podpowiedzi można szukać tez wyglądając przez okno, ale teraz za oknem najczęściej jest puściusieńko, czasem ktoś szybko przemknie z wózkiem. Wracając do kwestii ubiorowych – wybraliśmy się na zakupy, małe stópki potrzebują ciepłych bucików, a nieco większe stópki co prawda mają cieplutkie emu z zeszłego roku, ale są „za luźne” i „nie chcem” a dodatkowo i tak są na styk, a pannica nam wystrzeliła jak topola. W ostatnim momencie – bo okazało się, że w naszym zaprzyjaźnionym sklepie (uśmiechy dla Wujcia!) to ostatnia dostawa zimowek – dzieciaczki stały się posiadaczami nowych butków. Rodzima firma Antylopa robi bardzo przyjemne obuwie, w cenie jeszcze do przełknięcia, zimowe mają w środku wyściółkę z białej wełenki, która w zeszłym roku świetnie się sprawowała – żadnych dodatkowych ocieplaczy nawet w mrozy, a nóżki zawsze ciepłe i suche (z małą pomocą impregnatu). Buciki są skórzane, ze sztywną piętką, można zapiąć solidnie na 2 lub 3 rzepy. Wzornictwo całkiem przyjemne, dzieciom też się podobają. Idziemy na spacer!

czwartek, 12 listopada 2009

Klik klik reklamki

Z pewną taką satysfakcją podglądam sobie czasem w statystykach Was - moi drodzy Czytelnicy. Cieszy mnie bardzo, że mój blog jest odwiedzany, dodatkowo czasem słyszę nawet osobiście miłe słowo – że to co piszę, podoba się Wam, szanowni Czytelnicy.
Jeśli nie macie wyłączonych reklam (Adblock, NoScript i tym podobne pluginy w Firefoksie) – uprzejmie proszę – kliknijcie czasem reklamkę Google, dzięki temu moja praca nad blogiem nie będzie tak zupełnie charytatywna. Google serwuje mało inwazyjne reklamy, dostosowane w dużej mierze kontekstowo, nie zobaczycie tu irytujących wielgachnych reklamisk, których nie da się zamknąć iksikiem a grają i tańcują niemożebnie.
Sama korzystam z reklam przy wynikach wyszukiwania, kilka fajnych rzeczy w ten sposób wyklinałam, o istnieniu ich w inny sposób może bym się nie dowiedziała. Także coś za coś, Google też musi zarobić, ale miło, że w przypadku blogów dzieli się częścią zysków z autorami. Google ma kontekst do reklam, a autor – początkujący na waciki, a potem może i coś więcej się uzbiera?

piątek, 6 listopada 2009

Grypa boi się ziółek

Jak co roku sezon wirusówek (w tym – straszne słowo – grypy, a jeszcze straszniejsze – świńskiej!) powoduje wysyp coraz bardziej sensacyjnych nagłówków prasowych. Strach sprzedaje się dobrze, panika jeszcze lepiej. A to przecież już było – co pokazuje na przykład ta notatka z GW - http://wyborcza.pl/. To było tylko 4 lata temu. Dzisiaj nikt już o tamtej straszliwej pandemii nie pamięta. Oczywiście, nie należy bagatelizować, ale grypa była, jest i będzie, mamy za sobą kilka mniej dolegliwych sezonów i może przez to - to, co teraz, wydaje się być straszniejsze, niż potencjalnie jest.
W pogoni za sensacją umyka czasem fakt, że o ile nie jesteśmy w grupie ryzyka, to nie musimy przyjąć tony kosztownych farmaceutyków, żeby przetrwać. Czasem może się okazać, że wystarczą przysłowiowe ziółka. Bardzo ciekawą listę znalazłam na stronie Ośrodka Diagnostyki i Zwalczania Zagrożeń Biologicznych WIHE (w Puławach). Lista jest tym ciekawsza, że kilka pozycji już stosowałam, czosnek z wielkim powodzeniem nawet, a Ośrodek jest instytucją poważna i nie podejrzewam, żeby ta lista to było jakieś tam fiu-bździu. Grypa nie jest katarkiem, ale środki pochodzenia roślinnego zawierają czasem bardzo potężne i silnie działające substancje bakterio-, grzybo- i wirusobójcze, podobnież związane jest to z faktem, że rośliny również muszą się zmagać z wirusami i dlatego wytworzyły skuteczne mechanizmy obronne. Pierwszy z brzegu przykład – olejek z drzewa herbacianego.
Niekoniecznie to co tanie i naturalne jest marne i nie działa – po prostu czasem nikt nie może na tym zarobić, a taka tabletka, to już co innego – prawdziwe pole do popisu. Ale prawda jak zwykle – leży gdzieś pośrodku…