środa, 16 grudnia 2009

Postrzyżyny

Nasz kochany synek w końcu trafił pod nożyczki, złote loki opadły i oczom naszym ukazał się mały chłopczyk - w miejsce małej dzidzi. Poszliśmy na żywioł, wiedząc, że w pobliskim zakładzie fryzjerskim siedziały czasem na fotelu dzieci, zabawiane wielkim pudłem zabawek. Okazało się, że do strzyżenia najmłodszych oddelegowana jest przemiła, nieco starsza pani fryzjerka, o przemiłym uśmiechu i wyglądzie prawie-babuni. Maksa fryzura została doprowadzona do porzadku (dowody na poniższym zdjęciu) kilkoma wprawnymi ruchami nożyczek, chyba etap przygotowania a wcześniej rozbierania się z zimowych betów trwał dłużej, niż operacja cin-cin.
Matylda dzielnie zabawiała brata (w końcu kocha go "na 10"! i lubi się z nim bawić "najbardziej na świecie"). Stary t-shirt, który zabrałam na wszelki wypadek okazał się bardzo przydatny - kolorowa pelerynka w pieski nie wzbudziła zaufania Maksiula, przy próbie ubrania w nią sprzeciw był jednoznaczny. T-shircik ograniczył nieco wbijanie się obciętych włosów w ubranko. Loczek na pamiątkę został przez przezornego Tatę zawinięty w chusteczkę - zostanie wklejony do albumu, podobnie jak Matyldzi. Pozytywny wydźwięk całej operacji polega również na tym, że Matylda, zachęcona pozytywnym przebiegiem, sama zgłosiła się na podcięcie końcówek do pani. Zatem dwie pieczenie przy jednym ogniu, a wszystko - kompaktowo - po drodze do sklepu - super!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz