czwartek, 31 grudnia 2009

Sanki

W tym roku udało nam się na czas zakupić saneczki - w zeszłym roku jakoś nie było do tego ducha w narodzie i kiedy byliśmy już gotowi - skończył się śnieg. W tym roku udało się wybrać na czas i kupiliśmy dzieciakom kolejny pojazd- takie najzwyklejsze, tradycyjne, z metalowymi płozami (znak czasów - zielony metalic!), drewnianymi listewkami w ramach siedziska i plecionkową taśmą do zaprzęgania się w ramach konia pociągowego. Na półce obok leżał fajny dodatek - oparcie w postaci wygiętej rurki, potem okazało się, że jak się włoży dwa takie oparcia to sanki robią się jeszcze bardziej dwuosobowe - pasażer siedzący z przodu nie wyleci w sposób niekontrolowany. Do kompletu dwa cieplutkie pledy od Babci i opatuleni mogą wyruszać na śniegi i mrozy, rodzic pociągowy rozgrzeje się w trakcie, Byliśmy już nawet na pierwszej, malutkiej górce - Matylda zjeżdżała ze mną i z Tatą, okazało się, że woli z tyłu, jazda z przodu i widoki przy tym były chyba zbyt przerażające jak na pierwszy raz. Jednak jak znam Matylę niedługo będzie śmigać sama i jeszcze nas niejednym w tej kwestii zaskoczy.
Super jest pokazywać dzieciakom rzeczy, którymi człowiek cieszył się w latach beztroskiej młodości. Dodatkowo - samemu też można mieć z tego fun - sanki są przecież i dla starszych - ja sama kilka razy zjechałam i paszcza mi się śmiała od ucha do ucha, śnieg, mróz, las, górka - to ma w sobie nieodparty urok, rozpala tę iskierkę dziecięcości, która w każdym jest lub drzemie i czeka na przebudzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz