czwartek, 1 lipca 2010

Bieganie po Karwi i okolicach

Rozpisałam się o kilku aspektach wakacji a zapomniałam w sumie napomknąć jak się biega nad morzem, a od początku planowaliśmy wspólne bieganie w (rzadkim) tandemie. Pogoda była cały tydzień jak drut, słonko świeciła jak trzeba, pierwszego dnia tylko wiało mocniej i coś tam pokropiło, ale tak poza tym było słonecznie.
Nie ciepło jednak - bo wiaterek chłodny podwiewał, co jednak przy bieganiu jest cenne - myślałam, że w lecie jest łatwiej (kiedy wyczołgiwałam się zimą na -17 stopni), ale to tylko w teorii. Jakoś nie mogę się przestawić na mocno dodatnie temperatury, jest strasznie sucho (higrometr zaokienny na naszej betonowej pustyni pokazuje najczęściej 20%), brakuje mi tchu, świszczy w oskrzelach i jakoś ogólnie ciężej jest mi się zebrać do wyjścia niż zimą - paradoksalnie.

Taki chłodny wiaterek w połączeniu z wilgotnym powietrzem dobrze mi robiły, biegało się świetnie. Widzieliśmy sporo osób bezpośrednio na plaży, ale po krótkich próbach przenieśliśmy się do lasu - po miałkim piasku nie da się biegać w ogóle, stopy jak z ołowiu. Samym brzegiem też ciężko - ten mokry piasek jest twardy, a spore nachylenie jest na dłuższą metę - niewygodne.

Lasek jest piękny, pachnie żywicą, morzem, jest w miarę czysto, jedyna dolegliwość to jak dla mnie (w pięciopalczakach) szyszki - dużo i twarde. Teren urozmaicony, są górki dla chętnych, a do plaży dosłownie krok. Ten widok zachodzącego słońca, zapach i przyjemny powiew będę sobie przypominać kręcąc nudne kółka po stadionie. Na prawdę, to jest coś, pobiegać na łonie przyrody.

Jedyny mankament (za brak którego kocham stadion) - to psy. Sporo bezpańskich, od których widoku w mieście dawno odwykłam - obszczekują z daleka tylko jak się biegnie (z bliska nie próbowałam), i bardziej zuchwałe, "niegryzące" na smyczy (chociaż tyle) z pyskatymi właścicielami (wielkie znaki zakazu wejścia z psem tam, gdzie biegaliśmy). Jednak brak poważniejszych konfrontacji i obchodzenie kundlatych nieprzyjaciół łukiem sprawdziły się, ran kąsanych brak.

Komary zabezpieczał mosbito i zanza no by chicco - skutecznie (częściowo zapewne zasługa tempa), a było ich więcej, niż się spodziewałam, jedynie na plażę się nie zapuszczały.

Ogólnie - po doświadczeniach wyjazdowych zamarzyły mi się częstsze biegi w terenie, zobaczymy jak w praktyce to wyjdzie, bo sama to się nie odważę po lesie mykać, a we dwoje to ciężo wygospodarować taki czas, ale Maksi rośnie, więc i możliwości będą większe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz