Bardzo lubię z moimi maluchami gotować. Dzięki temu, że siedzę z nimi teraz w domu i pracuję okazjonalnie i zwykle – zdalnie – mam na to więcej czasu (i ochoty). Matylda ostatnio zaskoczyła mnie obierając ząbki czosnku i krojąc cytrynę na równe (!) połówki – robiłyśmy akurat humus. Max na razie jest głównie pierwszym testerem naszych wyrobów i wspiera nas mentalnie z wysokości swojego krzesełka.
Pod prąd nieco wszechogarniającej fobii orzechowej Matylda - i od niedawna również Max zajadają się masłem orzechowym. Masło Felix ma w składzie tylko 68% orzeszków, Sante jest lepsze, bo 98%, ale nieco za bardzo wyprażone orzechy jak na mój smak.
Postanowiłam więc sama się zabrać za produkcję. Felix masło ma takie sobie, ale za to orzeszki prażone bez tłuszczu i soli są świetne, podprażone nie za mocno nie za słabo i wygodne w użyciu, bo już bez łupinek. Potrzebna jest jedna paczka orzeszków 500g, łyżeczka drobnej soli, dwie łyżeczki cukru/fruktozy i łyżka oleju (oliwy z oliwek, fajny jest też słonecznikowy tłoczony na zimno). Wszystko to wrzucamy do maszynki do mięsa i przekręcamy przynajmniej z pięć razy na najmniejszych oczkach. Operację bardzo ułatwia posiadanie maszynki elektrycznej, ale myślę, że zwykłą też spokojnie można to zrobić. Kiedyś jeszcze najpierw mieliłam orzeszki w maszynce do orzeszków i te wiórki miksowałam mikserem do konsystencji pasty. Patentów jest wiele, smak jeden, niepowtarzalny, wywołujący uśmiechy na dziecięcych buźkach i powodujący wielką chęć sięgnięcia po kolejną łyżeczkę do słoika (Max dla bezpieczeństwa dostaje malutkie kawałki, bo ponoć maluchy mogą się taką konsystencją zadławić).
Porcja znika błyskawicznie, oczywiście pomagamy dzieciakom – wafle ryżowe posmarowane solidną porcją takiego masła i dżemem truskawkowym to prawdziwy przysmak. Polecam!
piątek, 21 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz