poniedziałek, 30 listopada 2009

Maki mniam mniam

Wczorajsze sushi udało się bajecznie, w towarzystwie Akashi (warzonego jak się okazało po lekturze mikroskopijnego napisu u naszych południowych sąsiadów) zniknęło w tempie tak astronomicznym, że nie zdążyłam nic pstryknąć. Cztery wielkie talerze zostały wchłonięte przez cztery osoby z malutką pomocą najmłodszych - Matylda "tego zielonego" to nie bardzo, ale już ryżyk z sosem sojowym i okrasą w postaci zielonego ogóreczka i awokado czy kawałka rybki był mniam. Maks nie był tym razem aż tak wybredny jak to on potrafi i skupił się na pochłanianiu razem z nami, na podłodze i ubraniu wylądowało na prawdę niewiele - dzielny chłopak całkiem się już cywilizowanie przy stole potrafi zachować.
Dla spróbowania ugotowałam i skroiłam do zawijasków jajko na twardo - całkiem dobrze się komponowało z resztą, zwłaszcza z rybą. Goście donieśli imbir marynowany, bo mój poprzedni zakup był taki sobie, nie spojrzałam - o zgrozo - na listę składników, a potem okazało się, że pół tablicy Mendelejewa z etykiety niestety robi różnicę - te wszystkie dodatki sprawiły, że imbir miał nieprzyjemnie słodko-chemiczno-oblepiający język posmak. Nauczka na przyszłość - kto czyta, nie błądzi (albo przynajmniej mniej, bo czasem przecież etykieta nie do końca szczerze pokrywa się z zawartością). Podobnie z wasabi - wyrób tubkowy pasi mi zdecydowanie mniej niż proszek wymieszany z wodą i doprawiony do smaku. Że już o kolorze nie wspomnę, bo to mniejszy problem.
Goście dzielnie zawijali, wszyscy podjęli rzucone wyzwanie, poczuliśmy się spełnieni kulinarnie i towarzysko - dyskusja toczyła się wartko. Z pewnością będą powtórki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz