czwartek, 25 marca 2010

Vibram FiveFingers - i próba pierwszej recenzji

Piękna wiosna się zrobiła, skłoniło mnie to do wyciągnięcia przykurzonego zakupu jeszcze z zimy. Buty goryla czyli pięciopalczaki - nazwa mówi sama za siebie. Od początku - zakładanie jest dość żmudne, zwłaszcza, jeśli do środka upychamy skarpety (używam dedykowanych injinji). Dopasowanie do stopy w tym modelu zapewniają trzy rzepy - i rzeczywiście, kiedy uda się już upchnąć wszystkie palce do przynależnych im kieszonek, upięcie pięty i podbicia nie stwarza problemów i daje pewne trzymanie buta - uczucie w sumie podobne jak w grubych skarpetach. Najpierw kafelki na klatce - orzyczepność bez zarzutu, w czasie zbiegania po schodach dokładnie czuć krawędzie. Na kostce - jak to na kostce, twardo, dziwnie, slalomem między pieszymi i psami - aby do stadionu. A tam - niespodzianka, trochę śniegu (pierwszy raz był w weekend) i letko podmokło, ale bez tragedii - spokojnie można biec. Oczywiście pierwsze wdepnięcie kończy się zmoczeniem środka, między palcami, ale nie stanowi to przeszkody, myślę, że w czasie deszczu też będzie ok. Przyczepność na lekko rozmokłej ziemi - doskonała, buty same niosą. I to co powinnam napisać na samym początku - niezależnie od nawierzchni - nie ma problemu "śródstopie czy pięta" - po prostu ląduje się na śródstopiu, bo inaczej nie ma za bardzo jak. Następny bieg zaliczyłam w pegasusach, a przedwczoraj znowu FF - i tak dobrze mi się biegło, że zamiast planowanych 2 okrążeń (zachowawczo) zrobiłam 9 - i to bez przykrych następstw w trakcie ani następnego dnia. Przestała mnie boleć piszczel, za to zaczęły łydki i stopy, ale inaczej, delikatnie - jednak wcześniejsze zmuszanie się do lądowania na przodzie coś dało i mięśnie są w niezłym stanie. Ciekawe, jak będzie dalej - bo na razie zapowiada się bardzo przyjemnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz