sobota, 27 lutego 2010

Piekę tort

Postanowiłam (po zeszłorocznym ulepkowo-bezsmakowym torcie z fajnej skądiąd cukierni, bo do ichnich ciastek z karmelem nie mam "ale") - zakasać rękawy i tort córze upiec sama. Przepis - a jakże - z mniammniam, jakoś mi podchodzą tamtejsze przysmaki i co roku przedłużam abonament. Wybrałam makowy, z racji sentymentów do tego smaku drugiej połówki, (która świętuje razem ze mną, bo urodziny mamy w odstępie jednodniowym, wodniczyska dwa!). Matylda zaakceptowała tort makowy, pewnie chodzi głównie o hasło "tort" jako coś atrakcyjnego, bo raczej smaku babcinego tortu nie pamięta, za malusia była. Spód wyszedł mi całkiem zgrabny, nie wiem jeszcze jak ze smakiem, bo w trakcie przekrajania (udało mi się na trzy, z małą pomocą dwóch długich i ostrych kuchennych kos ze stajni Victorinox) tylko liznęłam okruszki, za to masa na pewno jest ekstra - i Matyla jest tego samego zdania, wyjadała ile wlezie i piszczała o jeszcze. Nie wiem jak smakuje, ale wygląda sympatycznie - wierzch posypałam otartymi orzechami, ładne połówki ułożyłam wokoło rantu, pomiędzy nimi są małe rozetki z masy.
A pośrodku już nie tradycyjnie tortowo, tylko po dziecięcemu - napis z żelków (udało się w jednej paczce trafić i MATYLDA, i 4 - fajne te literki Haribo) i cztery rozetki z masy w miejscu, gdzie będziemy wbijać świeczki. Trochę zachodu z pieczeniem było, ale już dziisaj, nawet przed spróbowaniem wiem, że w przyszłym roku na pewno upieczemy kolejny torcik razem. A jutro jeszcze wersja leniuchowa na poniedziałek do przedszkola - ciekawie brzmiący serniczek o smaku truskawkowym, czeka mnie jeszcze wycieczka po maliny dla dekoracji - czterolatka ma już swoje preferencje w kwestii, co ma być na torcie. Aż mi ślinka pociekła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz