sobota, 27 lutego 2010

Pierwszy dzwon

Melduję posłusznie, iż w zeszłą niedzielę wczesnym popołudniem zaliczyłam swoją pierwszą kontuzję/stłuczkę z chodnikiem. Chodnik był lekko pochyły i oblodzony, skręcając nie zauważyłam tego lodu i petów na nim leżących i wyrżnęłam, aż gwiazdy mi przemkły przed oczami. Trochę się bałam zajrzeć, co zmalowałam, ale okazało się, że kolano całe, tylko stłuczone. Dzisiaj już przybrało barwy tęczy a siniaczysko pokazało swój prawdziwy rozmiar - imponujący! Tak to czasem bywa jak się człowiek zamyśli. WYgląda na to, że nic poważniejszego się nie stało, trzeba patrzeć pod nogi choćby nie wiem co.
Matyla bardzo się przejęła, ma w sobie niezgłębione pokłady empatii dla latającej matuli. Czasami mówi, że nie chce, żebym wychodziła biegać, że tak mnie kocha, że chce być zawsze ze mną. Ale jak już przyjdzie co do czego i wychodzę to zawsze przyleci i mi radośnie popapa. Podobnie jak Maksio, który wcześniej się trochę buntował na codzienne wychodzenie, a teraz przybiega, robi papa i leci do Taty, który dzielnie przejmuje obowiązki rodzicielskie na czas moich wojaży. Na razie taki układ wszystkim odpowiada, Tata jest w trakcie mobilizacji basenowej - coś trzeba robić, żeby nadmiernie i zbyt szybko nie zdziadzieć - coby za dzieciakami nadążyć - trzymam kciuki za nasze postępy. I oby jak najmniej dzwonów, bóli i bolączek.

Powyżej na foto stan tuż po i po tygodniu. Tęcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz