poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Owsianka

Niektórym na sam dźwięk tego słowa robi się nie za dobrze - przecież to ta szara brejka, którą niegdyś wciskano dzieciom codziennie rano? Po lekturze kilku faktów z życia poczciwej owsianki postanowiłam metodą prób i błędów wygenerować potrawę zjadliwą, ba, może nawet chociaż częściowo smaczną?
Owsianka jest doskonałą odpowiedzią na śniadaniowe dylematy, bo bazę można urozmaicać, zmieniając diametralnie smak. Konsystencja i skład sprzyjają długotrwałemu uczuciu sytości - dzięki czemu nie rzucamy się na jedzenie tuż po dotarciu do pracy. Na tym właśnie mi zależało - bo pracuję w zagłębiu biurowym, gdzie pomiędzy wszędobylskie wieżowce-biurowce wciśnięte są nieśmiało jedynie pizzerie, susharnie i inne jadłodajnie z gotowcowym jedzeniem, za którym nie przepadam, a i aspekt ekonomiczny jest dla mnie istotny.
Wieczorem można sobie naszykować w garnuszku (polecam gorąco olkuskie emaliowane!) płatki owsiane (używam na razie górskich - dla konsystencji, i zwykłych) wymieszane z quinoa (superfood, no i indianie na tym biegali!), płatkami orkiszowymi, słonecznikiem, daktylami, rodzynkami (solidna porcja, żeby było czuć słodycz bez potrzeby sypania cukru). Do tego szczypta soli, ewentualnie kakao. Rano tylko gotujemy wodę (ja głównie na yerbę, a to co zostanie - to do owsianki) - zalewamy i czekamy aż się ugotuje, jakieś 10 minutek. Potem już tylko pac na talerzyki, co większym wybrednikom można całość posmarować dla zachęty kremem czekoladowym lub karobowym (dzięki Mamuś za dostawę :*). Teraz warto korzystać z boróek amerykańskich, mają przyjazną cenę i są pyszno-zdrowe, w sam raz na posypkę.
Dzieciaki rano zwykle są trochę głodne i wsuwają jak trzeba. Owsianka nie jest taka zła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz