wtorek, 28 września 2010

W poszukiwaniu straconego - telefonu

Dzisiaj rano przeżywałam chwile grozy, zaginął mi telefon. Wizje dopadały mnie czarne - o nabitym rachunku, zaprzepaszczonych filmikach z małą Mati (większość rzeczy niby jest na komputerze, ale całkiem niedawno robiłam fajne shoty w jesiennym parku), niezbackupowanych kontaktach (a trochę się ich uzbierało) i innych sentymentalnych kawałkach, któe dla mnie sa bardzo cenne, a obiektywnie stanowią zawartość wysłużonego (przeżył zapędy dwójki obśliniaczy) i w wymiarze finansowym mało cennego aparatu. Jako że nieprzyjemne zdarzenia lubią się łączyć w pary dzień i tak zaczęłam od wizyty w warsztacie (tym razem hamulce się zakleszczyły i auto samo sobie hamowało), więc na poszukiwania telefonu wybrałam się koło 10. Udało się ustalić, że rachunek nie nabity, połączenia wychodzące zablokowane. Moja nadzieja na odnalezienie rosła. Dzień wcześniej byliśmy na spacerze w centrum i podziwialiśmy nowy bolid R. i M. - trop prowadził tam. Przeszłam całą trasę w parku, dzwoniąc nieustannie i mając nadzieję, że w tym rozgardiaszu coś usłyszę. Podejrzliwie patrzyłam na grabiących liście, zerkałam do śmietników. W końcu dotarłam do bolidu i - eureka - leżał sobie grzecznie i czekał na mnie. Przyznam, że rano trochę wątpiłam w jego odnalezienie, tyle razy po drodze przysiadałam, schylałam się do dzieciaków, mógł mi wypaść gdziekolwiek. Ponieważ to już drugi raz (pierwszy raz zostawiłam w aptece, miłe panie odłożyły i odebrały informując, gdzie można go odebrać) - muszę go bardziej wnikliwie pilnować, bo nie chcę sprawdzać, czy do trzech razy sztuka. Podsumowując - backupujcie chłopaki i dziewczyny, bo nie znacie dnia, ani godziny :)
A foto dokumentuje chwilę uwolnienia rzeczonego telefonu ze szponów zagubienia:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz