W niedzielę wracałam po pracowitym poranku do domu i w pewnym momencie usłyszałam jakieś podejrzane szurum-burum pod maską, pomyślałam w pierwszej chwili, że mi się coś do opony przykleiło, ale za chwilę patrzę - a tu świeci sie na desce lampka od ładowania, a ściślej - braku ładowania - akumulatora. Chciałam być sprytna i zapewnić sobie dojechanie do domu, więc niewiele myśląc zgasiłam światła. Dwa skrzyżowania dalej stało się nomen omen - jasne - że był to błąd. Dwaj panowie policjanci zamachali i postanowili ze mną porozmawiać. Serce miałam trochę w gardle, bo pierwszy raz zostałam zatrzymana jako kierowca. Na szczęście był to patrol pieszy, a nie drogówka (ci by pewnie nie dali się zwieźć moim tłumaczeniom, a jako, że w gruncie rzeczy poruszałam się niesprawnym pojazdem, to może byłaby z tego jakaś większa historia?), skończyło się na pogawędce, spisaniu danych z dokumentów i ustnym upomnieniu. Pomimo tej przygody i jazdy dalej już na światłach udało mi się dotrzeć do garażu o własnych siłach.
Potem jeszcze tylko wyprawa po pasek od alternatora - wózeczkiem, szczęśliwie okazało się, że hurtownia z częściami zamiennymi jest po drodze z przedszkola i poszło sprawnie. Potem już było mniej wesoło, bo dzielny małżonek postanowił zająć się naprawą - kosztowało to dwie długie wizyty w garażu z dzieciakami (przynajmniej one miały ubaw skacząc po przednich fotelach i trzymając kierownicę), mnóstwo potu, sił, bolących pleców i skaleczony palec (na szczęście rana niewielka i żelazny zestaw czyli Betadine + plasterek wystarczył). Szczęśliwie dzięki zdolnościom, cierpliwości i uporowi udało się. Dzisiaj auto odpaliło i zgodnie z planem mogłam zawieźć moją kochaną dziewczynkę do przedszkola autem.
Auto o którym mowa to nasz dzielny, biały bolid VW Golf mk 2 (już od jakiegoś czasu pełnoletni!) wersja prawie wszystkomająca cl napędzana ekonomicznym (nie tak do końca - jak ostatnio policzyłam, ile pali - chlip chliiip... ) LPG. Służy nam dzielnie ze wzlotami i upadkami właściwymi leciwemu autu. Woził nas do ślubu, na wakacje, do szpitala do porodu i z powrotem do domu z niemowlętami. Będziemy go na pewno pozytywnie wspominać (zwłaszcza ja - przewygodną skrzynię automatyczną), ale czas już chyba na jakąś zmianę.
środa, 15 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz