Tytułowa przyśpiewka jakiś czas temu przykleiła się do Matyli, podejrzewam, że to fragment przedszkolnej zabawy. Mati chodzi do przedszkola Montessori, gdzie dzieje się wiele ciekawych rzeczy, na przykład - dzieci kąpią lalki, wystrojone w fartuchy niemal od stóp do głów, w miniaturowych wanienkach, w prawdziwej wodzie, namydlają najprawdziwszym mydłem. Ogólny zachwyt. Czasami jak mam okazję popatrzeć z boku, co się tam dzieje, to mam ochotę sama tam zostać - jako nieco przerośnięty przedszkolak.
Trafiają do mnie odpryski tego, co się dzieje na zajęciach, bo córa nie jest skłonna do zwierzeń. Wiem natomiast, i za każdym razem mam tego dowody, że pomimo dłuuuugiego startu - siedziałam z nią ponad miesiąc, potem jeszcze długo były płacze przy pożegnaniach - jest przedszkolem zachwycona. Czasem jak jej się przypomni to nawet w niedzielę chce się tam wybrać. Koleżanki od progu ją wołają - o Matyyylda przyszła!. Pani doniosła mi też, że kiedy jej nie ma to dzieci się pytają, gdzie jest i kiedy przyjdzie do przedszkola. Matylka śmieje się z żartów innych dzieci i potrafi też sama innych rozbawić. Te słowa to miód na moje serce, bo jakiś czas temu zamartwiałam się (zupełnie niepotrzebnie, oczywiście) że w sytuacjach społecznych stoi z boku i jest (przesadnie) ostrożna. Ona się zmieniła i dorosła, a ja – zrozumiałam, że kocham ją jaka jest, w pakiecie.
Efektem ubocznym przedszkolnych zabaw pozostaje fakt, że moje dziecko bardzo lubi pomagać w sprzątaniu. W ramach oszczędzania sobie zbędnych kontaktów z chemią w ruch idzie szmatka z mikrofibry, stara pielucha tetrowa, szczota, kostka szarego mydła i genialny wprost do pucowania roztwór octu. Wielkie sprzątanie połączone z wielką zabawą trwa.
środa, 29 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz