Jedna z metod opisanych we wspomnianej już przeze mnie książce „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” polega na zaakceptowaniu uczuć dziecka, także tych negatywnych. Także do rodzeństwa, które niekoniecznie jest zadowolone z posiadania konkurencji. Zabawny efekt uboczny z wczoraj – Matylda broi i wścieka się, że zajmuję się w tej chwili Maksiem. Ja: - „Chciałbyś czasem, żeby go tu nie było…”. Spokój-cisza, chwila lekkiej konsternacji. W efekcie: Matylda: - Maksiu, ty jesteś na niby!
Z tym „na niby” to wcześniej była też zabawna historia, bo dłuższą chwilę zajęło mi domyślenie się, że uparcie powtarzane przez Matyldę „nad niebem” oznacza tak naprawdę właśnie fikcję, na niby. Potem jeszcze w przedszkolu dopytałam się co i jak, okazało się, że dzieci mają właśnie na tapecie gry matematyczne i tam występuje element odróżniania fikcji od rzeczywistości, co Matylda podłapała i spodobało jej się. Teraz opowiada różne historie i bawi się wyimaginowanymi przedmiotami.
Zrozumienie opcji „na niby” przydało się też przy przeganianiu nocnych potworów z sypialni – wcześniej tłumaczyłam jej, że potwory są „w głowie”, że sobie je wyobrażamy. Nie do końca to do niej trafiało, natomiast powiedzenie, że są na niby - w sumie załatwiło sprawę. Tłumaczenie, że przeganiamy potwory z sypialni wydawało mi się od początku podejrzane i skazane na porażkę, bo przecież skoro przegoniliśmy - to mogą wrócić. Ale co kraj to obyczaj, co dziecko to sposób. Szczęśliwie wraz z rozszerzaniem słownictwa (i tak momentami zaskakująco obszernego jak na trzylatkę) różne rzeczy stają się łatwiejsze do wytłumaczenia i płynna komunikacja ułatwia codzienność, a dodatkowo daje ogromną satysfakcję dla mnie jako rodzica.
czwartek, 2 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz