czwartek, 23 lipca 2009
Yerba Mate
Ufff – jak gorąco. Lato w pełni, w domu aktualnie 27,9 stopnia. Dzieci tankują co i rusz wodę, upał nie przeszkadza w zwykłych szaleństwach. A ja sączę sobie yerba mate – magiczny napój, który ratuje moją przytomność przy niedostatkach snu, pomaga też przetrwać gorąco. Nie pamiętam już, jakim cudem trafiłam na trop tego indiańskiego wynalazku, ale odkąd się zmusiłam do regularnego używania – jestem zachwycona i skutecznie zaraziłam już kilka osób tym nieszkodliwym na szczęście zwyczajem/nałogiem. Początki były trudne, cała rzecz smakowała – jak to słusznie stwierdziła kiedyś koleżanka – jak wywar z peta, a pachniała też nie bardzo, do tego marne bombille, które albo się zatykały, albo przepuszczały za dużo rozmoczonego pyłu, przeciekające mate – jednym słowem recepta na porażkę. Ale zachęcona działaniem na mój organizm – przyzwyczaiłam się, Matero z tykwy zastąpił ulubiony kubek z misiem odpowiedniej wysokości i średnicy, w końcu trafiłam na dobrą bombillę ze stali nierdzewnej, wiem, które marki yerby bardziej mi odpowiadają, a które mniej, do charakterystycznej goryczki idzie się przyzwyczaić, a nawet można polubić. Nie ukrywam, że zachęciła mnie też lektura opracowań wymieniających składniki odżywcze i dobroczynne działanie naparu. Jednak to, co przekonuje mnie najbardziej, to to, jak się po tym cudzie czuję – stawia na nogi fizycznie i mentalnie, nie czuję efektu roztrzęsienia jak po kawie, działa mocniej niż mocna herbata, która mnie osobiście nie jest w stanie dobudzić w ogóle. Pomaga się skupić pomimo niedospania, zwiększa wydajność, krótko mówiąc po wypiciu ma się siłę wstać i działać. Dla rodzica małych dzieci, któremu brakuje energii i snu – doskonała sprawa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz