czwartek, 20 maja 2010

Etykietki

Zachęcałam już na łamach bloga do czytania etykiet, z których, czasem z małą pomocą dr google'a - można doweidzieć się, co dokładnie trafia do naszych żołądków. Dzisiaj przeczytałam w moim ulubionym źródle wiedzy wszelakiej mrożącą krew w konsumenckich żyłach historię pani, któa dzielnie piła odchudzające koktajle z tesco (kiedyś u nas popularny był slim-fast bodajże, to coś w tym stylu) i nie chudła. Okazało się, że porcje zawierały o 50% kalorii więcej, niż deklarowane na etykiecie wartości. Pani nabrała podejrzeń, bo shake nie dość, że najbardziej jej smakował, to w dodatku w porównaniu z podobnymi produktami kalorii według informacji na opakowaniu produktu tesco było mniej. Z pomocą zdesperowanej klientce przyszedł program "Watchdog" (telewizji BBC, która najwyraźniej ma misję "a nie Dody rozwodu transmisję" jak o rodzimym medium ironizuje Pablopavo) - przedstawiciel tesco przeprosił i zaproponował rekompensatę w postaci dziesięciofuntowego kuponu.
Co mnie martwi to pytanie, wierzchołkiem jak dużej góry lodowej jest taka sobie historyjka jak ta powyższa. Na naszym rynku testy konsumenckie przeprowadza na razie chyba tylko Świat Konsumenta - ale nie testują wszystkiego, to tylko wycinek rynku. UOKiK zajmuje się tyloma innymi sprawami, że to zapewne im umknie, o ile w ogóle się tym zajmują.
Na ile można ufać etykiecie?
Cała historia: http://www.dailymail.co.uk/news/article-1279728/Tesco-slammed-selling-diet-shake-twice-calories-label-stated.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz