czwartek, 8 października 2009

Spacerkiem w poszukiwaniu lepszej formy

Kilka miesięcy temu znalazłam w sobie dość hartu ducha, by zmobilizować swoje rozleniwione nieco ciało i zamiast wozić się po Matyldę do przedszkola autem wybieram opcję pieszą. Trasa nie jest długa, około dwóch kilometrów w jedną stronę. Tak naprawdę porządnego ala treningu jest właśnie tyle, bo powrotne dwa kilometry to powolne dreptanie, przeplatane rzadkimi epizodami gonienia za panienką na hulajnodze.
Przez ostatnie pół roku pogoda nam super sprzyjała, z tego co pamiętam raz lało tak, że wybrałam jednak samochód, z folii na wózek skorzystałam może ze dwa razy, teraz pewnie z racji jesieni będzie więcej okazji do jej rozłożenia i wyciągnięcia parasola. Na razie jest zaskakująco gorąco i po szybkim marszu z wózkiem jest cieplusio.
Taki spacer z wózkiem, niekoniecznie nawet bieg, czy trucht, ale dobre wyciąganie odnoży i konsekwentne drałowanie przynoszą efekt w postaci poprawienia formy no i oczywiście samopoczucia. Na pewno nie jest to haj jak po przebiegnięciu paru kilometrów, ale zawsze coś. Jeśli dodatkowo dodamy do tego świadomą pracę rąk na rączce od wózka to mamy wentylowanie małego ludzika i (prawie) nornic walking w jednym. Waga na razie nie pokazuje jakiś spektakularnych rezultatów (pewnie wina stacjonarnego w większości trybu życia i dogadzania sobie ponad miarę niestety). Natomiast czuję się zachęcona i mam (nomen omen) apetyt na więcej w tej dziedzinie. Matylda na hulajnodze coraz żywiej sobie poczyna, już coraz rzadziej chce „Mamaaaa do wózka” i malutkimi kroczkami mam nadzieję na kolektywne rodzinne działanie w kierunku bardziej aktywnego trybu życia naszej czwórki – bo warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz